top of page

I jak tu się nie spinać? Czyli jak to wyszło z tą stroną

Ciekawe, że kiedy przestajesz się frustrować, pilnować każdego detalu i odpuszczasz temat, który ci ciążył, wszystko zaczyna iść „jakoś tak, w ogóle” i że „sprawniej”... Mówię o różnych rzeczach, choć wiadomo, że przedstawiam na swoim przykładzie.

W moim przypadku wielkim bólem była/jest strona WWW, a w zasadzie moje jej wyobrażenie. To, jak powinna wyglądać, „żeby nikt się nie czepiał”, powodowało we mnie pewnego rodzaju paraliż działaniowy. Projektów zrobiłam oczywiście tysiące, abstrahując od zmiany nazwy w międzyczasie i od koncepcji, jakie miotały się po ścianach mojej weny i jej braku.

Kiedy 5 lat temu wydłubałam pierwszą stronkę w jednym z kreatorów, wystarczyły dwa niepochlebne komentarze traktujące o jej miałkości i odpuściłam. Bo (przecież) po jakiego grzyba mam dłubać, skoro i tak się nie spodoba... Nie znam się... kiedyś komuś to zlecę... – myślałam. Niby każdy spotyka hejt na swojej drodze, ale jak sobie z nim radzić, kiedy pewność siebie w danym temacie nawet nie wykiełkowała? Może to nawet nie był hejt. Już nie pamiętam. Obruszyłam się i zamknęłam temat. Głupio? Nie wiem.

Całkiem możliwe, że „namowy” na jakąkolwiek z kwestii są wrzucaniem człowieka, który nie jest na coś gotowy (jeśli sam nie ogarnął tematu, to naturalnie nie jest, bo coś) w rzeczywistość, w jakiej się nie odnajdzie. To tak, jakby kazać dziecku, które dopiero kaligrafuje swoje pierwsze kreseczki układające się w literę „A”, żeby napisało list lub, co bardziej abstrakcyjne, książkę :). Hmm... a może właśnie o to chodzi, żeby kazać?

Teraz, po 6 latach od momentu, kiedy zaczęłam projektować loga, ulotki, wizytówki, okładki do książek... (sporo tych aktywności), wiem, że nic nie muszę, ale wszystko mogę (niby bagatela, co?), więc pomyślałam, w natłoku zdarzeń, że „strzelę sobie” stronę. To trochę tak, że jeśli masz zrobić coś konkretnego i cholernie nie idzie, sprzątasz chatę, naprawiasz rower czy inne takie... Nikt już nie namawiał, że „być musi”, więc przestałam o niej myśleć, a kiedy zrobił się natłok innych spraw, zaczęłam „sprzątać”. Mimo wszystko chciałam mieć stronę, ale wiecznie miała status „do zrobienia”.

Głównym przerażaczem hamującym moje zapędy działaniowe i ogarniętościowe w kwestii strony, którą „musiałam, bo coś”, był brak możliwości zrobienia takiej własnoręcznie i konieczność ustalania i „męczenia” się z domniemanym wykonawcą, kiedy – przy całej masie pomysłów, jak miałaby wyglądać – szczerze nie wiedziałam, czego chcę. Co więcej, sama lubię być wykonawcą (całkiem możliwe, że to chorobliwy zosio-samosizm).

Pomysłów rzeczywiście było wiele. Podobnie jak z wizytówkami – projektów wiele, a wydruków zero. Niby szewc bez butów chodzi, ale zaczął mi doskwierać ten bezbucizm...

Wszystko „miało być” poważne, profesjonalne i... totalnie pogubiłam się w całej masie tych jaków (jak ma wyglądać, jaki układ, jakie grafiki wybrać, jakie promować, by było marketingowo...). Pewnie powinnam była sobie to rozpisać, pomyślisz. Tak też uczyniłam –wielokrotnie.

W końcu stwierdziłam, że wszystkiego jest za dużo i potrzebuję bejbistepsów, bo oszaleję... a na poprawki i upiększenia przyjdzie pora, kiedy w ogóle ruszę z tematem.

Kobieta! – pomyślałby jeden czy druga, pan i pani wszystkowiedzący. W każdym razie nie zamierzałam zawracać głowy komuś, kto miałby zrobić mi stronę, bo sama nie wiedziałam, czego chcę. Mówienie o oczekiwaniach nie wchodziło w rachubę, bo nie umiałam ani oczekiwać, ani tym bardziej mówić. Ze słuchaniem, co robić, i wykonywaniem poleceń – lepiej. W sumie łatwiej uciekać od swoich obaw, niepokojów i od siebie, koncentrując się na innych. Nie lada wyzwanie – zacząć myśleć o swoich chceniach, a potem jeszcze zacząć je werbalizować.

Wymaganie lub, co gorsza, egzekwowanie czegokolwiek było koszmarem, zatem postanowiłam nie wychodzić ze swojej „strefy komfortu”. Pomyślałam, że zrobię ją sama i po swojemu... po czym przestałam o niej myśleć. Uznałam, że tak czy inaczej zrobię ją, ale będzie to organiczne i zacznę dopiero wtedy, kiedy zejdzie ciśnienie, by ją mieć. Pokrętne? Hmm. Pewnie tak, ale już piszę tego posta... i to chyba dobra strona mocy.

Żeby cokolwiek wyszło, trzeba zacząć, poznać narzędzia i zobaczyć, które i jak działają. To jak w przypadku pędzla. Jednym zrobisz superdokładny rysunek, a innym zapaćkasz starą ścianę lub nawet zagruntujesz płótno. Żeby jednak to wiedzieć, trzeba chwycić za pędzel. Zaczęłam więc przeglądać szablony, galerie, stare zdjęcia i pliki dokumentujące moje poczynania... i powoli idzie.

Nie zakładam, że wszystkim musi się podobać. Pytam bliskich i trochę dalszych bliskich, co by zmienili, bo przecież nie musi przetrwać w tej formie – co więcej, nie ma prawa – ale jest całkiem dobrym początkiem czegoś nowego. Raz, że zawiera przekrój moich poczynań twórczych, a dwa, że owe poczynania nie leżą już „w szufladzie”. Strona pokazuje i dokumentuje to, co zrobiłam albo co robię, a w realu różnie wychodzi eksponowanie swoich działań, zwłaszcza że trzeba mieć na to fizyczne miejsce, czas i nierzadko pieniądze.

Jak nie uzależniać się od umiejętności czy ich braku? Nie dać frustracji dojść do głosu przy konstruowaniu rozwiązań, które na wstępie wydają się nie do zrealizowania? Hmmm... Może zrobić krok. A może po nim drugi się uda... Kto to wie? Zawsze można wrócić do łóżka i do rozmyślań o tym, co trzeba... I cholera lub inna zgryzota niech weźmie autociśnieniowe próby wbicia się na wyimaginowany level nieistnienia. Potrzeba braku (najlepiej wszystkiego), żeby zacząć... Mam więc zalążek.

Pozdrawiam wrocławsko,

Zakrzewska.art


Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page